Rozdział 16

Ze spokojem siedziała naprzeciwko niego w starym, nieużywanym od wielu lat zamszowym fotelu i hardo wpatrywała się w jego skromną osobę. Mimo pozornego opanowania widział intensywne rumieńce, które wpłynęły na jej pokrytą piegami twarz. Serce nieustannie pompowało krew do policzków, które stały się nienaturalnie kolorowe na tle reszty bladego oblicza. Trwali w tym milczeniu już od kilku niewiarygodnie interesujących i długich minut, ale żadne z nich nie kwapiło się, aby je przerwać.

Severus zmrużył czarne niczym otchłań piekieł oczy i zamarł w kompletnym bezruchu. Marine, a raczej Hermiona, która raczyła złożyć mu tę niezapowiedzianą wizytę, niespecjalnie spieszyła się z racjonalnym wytłumaczeniem swojej obecności w tej niespecjalnie przyjemnej części zamku. Czarownica zadawała się być na niego obrażona, ale on sam nie miał powodu, aby się tym przejmować.

Zamglone światło pospiesznie zapalonej świecy rzucało upiorne cienie na zakurzoną podłogę i ponure, kamienne ściany niewielkiego salonu Mistrza Eliksirów. Nieużywany od niezliczonych dziesiątek lat kominek niczym mefistofeliczne monstrum czaił się w nieoświetlonym rogu pomieszczenia, aby zadać ostateczny cios swej nieświadomej zagrożenia ofierze.  Płomienie świecy zataczały niespokojne kręgi po pokoju, nie ustając w swym tańcu.

-Dumbledore u mnie był.-jej słowa zawisły między nimi, jakby oczekiwała jego reakcji

Czarodziej splótł dłonie na piersi i z wysiłkiem wykrzywił usta w coś, co najwidoczniej miało imitować uśmiech.

-Wiem.-parsknął-Przyszłaś, aby mi to powiedzieć? Równie dobrze mogłaś zaczekać do rana.

Hermiona zignorowała ironię brzmiącą w jego głosie i pochyliła się ku niemu.

-Nie powiedziałeś mu, że masz jakiś ślad.-w jej głosie słychać było oskarżenie

Severus zacisnął usta w wąską linię, powstrzymując się przed wypowiedzeniem na głos paru przekleństw. Zdusił gniew w zarodku i wypuścił z płuc powietrze.

-Powiedziałaś mu coś?-mimo woli warknął w jej stronę

-Tylko, że coś odkryłeś, ale jeszcze nie wiem co.-powiedziała z niepokojem w wzorku

Mięśnie jego szczęki zacisnęły się tak mocno, że Hermionie wydawało się, że dostrzega na jego twarzy i szyi pulsujące żyły. Powoli podniósł się z fotela i stanął przy lekko spróchniałej i dotkniętej starością półce na książki, która o dziwo jeszcze utrzymywała ich ciężar. Zdawał się być zainteresowany, którąś z pozycji, ale oboje wiedzieli, że to złudne wrażenie.

-Jeśli zapyta, a zapyta na pewno, to powiesz mu, że doszliśmy do wniosku, że moja teoria nie ma jednak sensu.-powiedział przez zęby

Słowa, które padły z jego ust, dźwięczały w jej uszach niczym kościelne dzwony w południe.

-Dlaczego?-czarownica zażądała wyjaśnienia z niezadowoleniem wypisanym na twarzy i słyszalnym w zadanym pytaniu

Odwrócił się w jej stronę, na jego twarzy widziała chłodną obojętność.

-Zadajesz ze dużo pytań, Marine Rickman.-powiedział na tyle głośno, aby go usłyszała, ale zarazem tak cicho, że nie była pewna czy dobrze zinterpretowała jego odpowiedź

Zdmuchnął płomień przygasającej już świecy i oboje pogrążyli się w nieprzeniknionych ciemnościach.

-Powiedziałam ci kim jest, nie powinnam była.-jej głos brzmiał ostro i powoli tonął w ciemności, zarazem unosząc się pod wpływem napięcia między nimi

-Masz rację, nie powinnaś.-w mroku jego głos wydawał się przepełniony smutkiem

Czarownica wstała i sięgnęła po schowaną między fałdami szaty różdżkę.

-Lumos.-mruknęła ze złością

Światło wydobywające się z końca jej różdżki oświetlało drogę do drzwi. Drgnęła zaskoczona, gdy poczuła jego rękę na swoim ramieniu. Była lodowata w porównaniu z jej ciepłą skórą. Wsunął jej w dłoń chropowatą w dotyku kopertę i wyszeptał:

-W drodze wyjątku.

Szybko opuściła salon i stanęła dopiero w połowie korytarza. Była całkiem sama. Mogła zostać z Ronem, wtedy wszystko byłoby takie łatwe, takie oczywiste. Tylko, że ona nie lubiła i nigdy nie polubi oczywistości. Poczuła łzy nieuchronnie napływające jej do oczu. Pewnie, gdyby była tu z Harry’m i Ronem to chodziliby po nocach korytarzami, spotykali trójgłowe psy i dostawali szlabany, ale ona była sama całkiem sama. Znała wszystkich, ale nikt nie znał jej.

Rano obudziła się z potwornym bólem głowy. Tego dnia był poniedziałek, czyli nie mogła poleżeć i poczytać, ponieważ miała zajęcia. Po raz pierwszy przekazywanie swojej wiedzy dalej, nie napawało jej radością. Miała ochotę zagrzebać się w miękkiej pościeli i skończyć opasły tom, który nie dawał je spokoju już od dwóch dni. Za własnym cichym przyzwoleniem stwierdziła, że ma jeszcze chwilę i ani książki, ani uczniowie nie ucieką.

Jej wzrok spoczął na pomiętej kopercie od Severusa. Była poszarzała i z pewnością bardzo stara. Delikatnie ujęła ją w dłonie i niemal od razu poczuła intensywny zapach pergaminu i tuszu. Uśmiechnęła się i obróciła kopertę w poszukiwaniu adresata lub nadawcy, ale nie znalazła nic. Z drżeniem rąk otworzyła i ją i wyjęła spoczywający w środku list. Dopiero wtedy ujrzała schludny i drobny napis w rogu koperty. Ktoś uznał, że powinnaś to mieć. Rozłożyła kartkę i zaczęła czytać. Niepokój i dekoncentracja rosły w niej coraz bardziej.

W końcu skończyła i z drżącą ręką odłożyła list.

***

Musiał się pospieszyć, aby zdążyć przed zajęciami, ale jak do tej pory nic nie szło po jego myśli. Cały pokój tonął w gryzących oparach eliksiru, a na rękach już zaczynały pojawiać się zaropiałe bąble. Podwinął rękawy i zaciskając zęby, włożył dłonie do niezachęcająco wyglądającej substancji. Ból promieniał do każdej komórki jego ciała i powodował tępe pulsowanie z tyłu czaszki. W końcu dosięgnął dna i wymacał okrągły kształt. Z sykiem wydobył fiolkę na powierzchnie i mimo bólu uśmiechnął się upiornie. Naczyńko błyszczało delikatnie i aż po brzegi wypełnione było trucizną. Bronią ogromnego rażenia. Teraz wystarczy uruchomić ciąg niezaprzeczalnie nadchodzących wydarzeń. Klątwa wreszcie zbierze żniwa, na które zasługuje. Nikt nie ucieknie.

Jednym ruchem dłoni pozbył się dymu i przed wyjściem nasmarował ręce maścią. Zaledwie kilka minut później jego skóra była idealnie gładka. Z ociąganiem usiadł prze stole w Wielkiej Sali i zabrał za śniadanie. Mimo pewności, że wszystko pójdzie po jego myśli, coś ćmiło go z tyłu głowy, i podpowiadało że powinien się mieć na baczności. Zostało niewiele czasu nim klątwa nad nim zapanuje, a być może już zaczynała władać jego myślami.

-Aleksandrze.-dyrektor zatrzymał się obok niego-Miło cię dziś widzieć i oczywiście życzę smacznego.

Nawet nie zdążył odpowiedzieć. Zmarszczył brwi, po prostu życzył mu smacznego. To było zarazem takie zwyczajne, ale i niepokojąco dziwne. Szczególnie, gdy chodziło o Albusa Dumbledore’a. Odruchowo zacisnął dłoń na niewielkim przedmiocie w kieszeni. Nie mógł wiedzieć, przecież tak starannie wszystko ukrywał. To było niemożliwe. Uspokojony tą myślą wrócił do jedzenia.

Marine weszła dopiero, gdy skończył posiłek. Ta kobieta była prawdziwą zagadką, a największą było jej imię, prawdziwe imię. Czuł złość, gdy myślał o tym jak dziewczyna go oszukała, ale było to także intrygujące. Niesamowicie intrygujące. Usiadła obok niego bez słowa, pochylona nad cienką książką, której tytułu nie mógł dostrzec.

-Dzień dobry, pani profesor.-zagaił

-Tak, z pewnością niezwykle dobry.-czarownica nawet na niego nie spojrzała i nie odrywając wzroku od lektury zaczęła jeść

Severus, główny powód jego obecności tutaj, usiadł obok niej, ale nie obdarzył jej nawet spojrzeniem. Aleksander był pewien, że ta dwójka coś knuła. Snape zawsze coś knuł. Odchrząknął i pożegnał się, aby skierować się do wyjścia, ale usłyszał jeszcze szept Marine.

-Dlaczego to musi wypadać akurat dzisiaj?

Ledwie słyszalne słowa, ale był pewien tego, co usłyszał. Ciekawe co jeszcze dzisiaj wypada. Pełnia księżyca obfituje wszak w przedziwne i przeróżne wydarzenia. Wyszedł z Sali powolnym krokiem lustrując wszystko dookoła. Bądźcie szczęśliwi, bo oto nadchodzi wasz koniec.

***
Tytuł książki, którą trzymała w ręce, był nadzwyczaj interesujący. „Lochy Watykanu” André Gide. Severus kątem oka wiedział jej nieruchome źrenice wpatrujące się w jeden wyraz pośrodku strony i słyszał szelest kartek przewracanych dla zachowania pozorów.

Po śniadaniu usiadł w fotelu, który zajmował tej nocy, a który dawał mu doskonały wgląd na drzwi. Weszła kwadrans później. Jej włosy niesfornie okalały twarz niczym niezsynchronizowani tancerze, a piegi odznaczały się na twarzy jeszcze bledszej niż kilka godzin wcześniej.

-Pośpiesz się Rickman, bo mam zajęcia.-warknął

Spojrzała niego ze złością w brązowych oczach i rzuciła na niewielki stolik kopertę, którą jej dał.

-Wiesz w ogóle co to jest?-zapytała z naganą w głosie-Rozwiązanie wszystkich naszych problemów.

Spojrzał na nią z kpiną w oczach i uśmiechnął się bez cienia wesołości na twarzy.

-Owszem, ale tak się składa, że koperta była przeznaczona dla ciebie . Nie dla mnie.-wychrypiał

-Stary, durny dupek z lochów.-warknęła w jego stronę

-Jeszcze nie tak stary.-parsknął

Widział, że powoli traci nad sobą panowanie, tylko na to czekał. Czekał, aby się na niego rzuciła, aby wyciągnęła różdżkę w jego stronę i zaczęła miotać klątwy, które powinny go zranić, ale ku jego nieszczęściu nie zrobiła tego. Z założonymi na piersi rękami stała pośrodku pokoju i wojowniczą miną próbowała przekazać mu sekrety tego świata. Nie wychodziło jej to zbyt dobrze.

Wstał w końcu i stanął naprzeciwko niej.

-Powiesz coś w końcu?-sarknął- Mam zajęcia. Ty też, o ile się nie mylę.

Nie wiedział co się stało, ale poczuł jak czarownica oblata go ciasno ramionami i wtula się w
niego. Jej loki łaskotały go w nos, a on sam odepchnął ja od siebie delikatnie i sięgnął po rzuconą przez nią kartkę. Wyjaśnienie całej tej sytuacji. Czytał oparty o ścianę i czuł rosnącą w gardle gule. A więc tak to sobie zaplanował. Powolnym ruchem potarł skronie i zwrócił się do czarownicy.

-Zostaw to mi, Granger.

Komentarze