Rozdział 18


Usiadła powoli i jedną ręką odgarnęła z czoła splątane włosy, a drugą sięgnęła po leżącą na lekko zakurzonej podłodze różdżkę.
-Co robisz Granger?-usłyszała niewyraźne mruknięcie po swojej lewej
Odwróciła się w stronę Severusa. Jego oczy zadawały się błyszczeć wewnętrznym światłem, a ledwie widoczne w ciemnościach zarysy twarzy wydawały się delikatniejsze niż zazwyczaj. Wręcz chłopięce.
-Nie pójdziesz tam sam.- zawyrokowała tonem swojego wszechwiedzącego ja
Czarodziej wykrzywił usta w marnej imitacji uśmiechu i uniósł jedną brew.
-Naprawdę sądzisz, że ze mną pójdziesz?-zbyt dobrze znała ten ton, aby odpowiedź była dla niej zaskoczeniem- Lepiej wracaj do siebie.
Parsknęła z niezadowoleniem i zgarnęła swoje porozrzucane rzeczy. Szybkim krokiem opuściła sypialnię. Podniosła materiał swojej szaty, nieruchomo oczekujący aż ktoś się nad nim zlituje i po niego sięgnie. W oczach czuła łzy, mimo że wiedziała jak to się skończy, że się nie zgodzi. Pragnęła, aby powiedział jedno krótkie tak, ale jego duma na to nie pozwalała. Nikt nie był wystarczająco dobry, aby mu pomóc. Oprócz Dumbledore’a, który nie wiedział o ich, a raczej jego zamiarach. Materiał bluzki otulił przyjemnie jej ciało nim zdążyło je opuścić całe ciepło.
Wyszła z gabinetu i znów poczuła ten przenikający do szpiku kości chłód. Nie wiedziała, która jest godzina, ale mury zamku zdawały się szeptać, że to już zaledwie kilka chwil i będzie po wszystkim. Albo przeżyjemy, albo umrzemy. Uniosła głowę i uśmiechnęła się. Czas zabawić na nową wersję Komnaty Tajemnic. Tyle, że bez Rona, Harry’ego i bazyliszka. Powinno być zdecydowanie prościej.
Jej myśli powędrowały do Skrzydła Szpitalnego, gdzie urzędowała pani Pomfrey. Przed oczami stanęła jej wizja bladej skóry, opinającej kości pokryte cienką warstwą tłuszczu. Czarne włosy rozrzucone dookoła głowy. Pokrążone i zapadnięte oczy pozbawione złośliwego blasku. To była plansza do szachów. Coś dla Rona, nie dla niej. Zdecydowanie wolała książki. Po raz pierwszy odkąd tu przybyła poczuła jak bardzo tęskni za przyjaciółmi.
Stanęła przed drzwiami swojego gabinetu i uniosła głowę. Na jej usta wstąpił drapieżny uśmiech, a rozczochrane włosy przyozdobiły jej głowę niczym aureola. Była do licha Hermioną Granger i nie mogła o tym zapomnieć tylko dla tego, że przybrała fałszywe nazwisko.
Weszła do pomieszczenia. Pachniało starymi książkami, które leżały dokładnie tek jak je zostawiła. Dumbledore się nie zorientował, że całe rozwiązanie jego problemów leżało tuż obok niego. Tak blisko, a zarazem tak daleko. Przewiesiła szatę przez oparcie krzesła i sięgnęła po pierwszą pozycję. Klątwa i jej szaleństwo była jedną z książek, które leżały głęboko zakopane w otchłani Zakazanego Działu. Wiedziała jak poradzić sobie z Aleksandrem. Nawet jeśli tylko w teorii.
Wybiła jedenasta. Czas się zbierać.
***
Patrzył jak napinają się mięśnie jej pleców, gdy schylała się po leżące na ziemi ubranie oraz na jej gniewny krok, gdy wychodziła z pokoju. Po chwili opuściła jego gabinet. Odetchnął z ulgą i spojrzał na zegar wiszący dokładnie naprzeciwko niego. Piętnaście minut do tej godziny.
Z uwagą słuchał raniącego jego uszy dźwięku, który obwieszczał wybicie jedenastej. Zostało, więc jedynie sześćdziesiąt minut do północy. Najwyższy czas się zbierać. Skostniałymi stopami dotknął lodowatej posadzki i omiótł sypialnie czujnym spojrzeniem. Będzie musiał coś zrobić z Granger, zanim połowa kadry nauczycielskiej jakimś cudem dowie się o ich… zażyłości. Parsknął i spojrzał na swoje ubrania leżące bez celu na kamiennej podłodze. Pójdzie za nim, a przynajmniej taki ma zamiar.
Eliksir słodkiego snu jest bardzo przydatnym wynalazkiem, a ona całe szczęście zbytnie nie zwracała uwagi na to, czy nic nie skapuje na jej ubranie. Wystarczyło, żeby ubrała szatę na siebie. Niestety nie przewidział tego, że nie wszystko pójdzie zgodnie z jego planem. Mówi się trudno.
Był prawie kwadrans przed północą, ale on już siedział za ogromnym posągiem Merlina, który dokładnie go skrywał i wpatrywał się w niemiłosiernie trzęsącego się Aleksandra. W jego dłoni lśniła buteleczka wypełniona śnieżnobiałym płynem. Severus miał nadzieję, że za chwilę usłysz brzęk tłuczonego szkła, ale nic takiego się nie wydarzyło. Dopóki nie wybiła północ. Wtedy ją zobaczył, wyłaniającą się z cienia.
***
Nadeszła ta godzina. Wreszcie opuścił pokoje pełne nieprzyjemnego, gryzącego dymu i z ulgą odetchnął czystym powietrzem, które wypełniło jego płuca. Nogi same skierowały go do nieużywanej od lat części zamku. Do sali, o której nikt już nie pamiętał. Nikt, poza nim. Arena. Używana przez zaledwie półwieku istnienia szkoły, a potem porzucona i zapieczętowana. Jednak każde zaklęcie w końcu słabnie.
Pchnął ciężkie dwuskrzydłe drzwi i wszedł do skąpanego w księżycowym świetle ogromnego pokoju. Sali o wysokim suficie, do której światło księżyca docierało każdej nocy. Bez względu na to, gdzie świecił.
Jego dłonie drżały. Całego jego ciało trzęsło się jak galaretka. Gwałtownie chwytał powietrze, a rozszerzone źrenice utkwił w jednym niezmiennym punkcie. Fresku przedstawiającym króla Artura i okrągły stół. Fiolka w jego dłoni ślizgała się pod wpływem potu, ale wiedział, że nie może jej upuścić. Jeszcze nie teraz.
Kilka niesamowicie długich chwil później, wreszcie wybiła północ. Tak długo oczekiwana pora. Północ i pełnia księżyca w jednym. Roześmiał się, a fiolka z płynem upadła na podłogę. Biała ciecz rozlała się tworząc plamę na posadzce i zasyczała złowrogo. Dopiero wtedy zauważył cień padający na niego niczym nocna mara. Rozpoznał go. Dym zasłonił go niczym mgła.
-Marine.-odwrócił się-Jak miło cię widzieć.
Jego oczy błyszczały szaleństwem, a serce tłukło się w piersi.
-Jednak z przykrością muszę stwierdzić, że się spóźniłaś. Nim wybije pierwsza minuta nowego dnia, wszystko się dopełni.-wychrypiał
Czarownica pokręciła głową i gwałtownie wciągając do płuc powietrze, zaczęła szeptać zaklęcia. Aleksander jedynie okręcił się wokół własnej osi i ponownie roześmiał. Zaklęcia obronne i tarczy. Głupia.
-One nie powstrzymają klątwy. On zaraz będzie martwy, myślę, że można powiedzieć. On już jest martwy.
-One nie są dla klątwy Aleksandrze.-uśmiechnęła się smutno- Tylko dla ciebie. Nie uciekniesz stąd. Wiesz miałam kiedyś zajęcia z bardzo nie miłym człowiekiem, który jedynie udawał tego za kogo się podawał. Dzięki niemu zyskałam wiedzą potrzebną do powtrzymania cię. Zaklęcia niewybaczalne.
Patrzył jak wykonuje drobny ruch nadgarstkiem i po raz pierwszy tego dnia poczuł strach.
-Hermiona, nie!-Severus, ten głupiec, wyszedł z ukrycia
Nie zdążył nic powiedzieć. Oślepiło go zielone światło.
-Avada kedavra.-słowa wypłynęły z jej ust
Przez chwilę czuł ból, ale potem nastała ciemność. Słodki sen wieczny. Pierwsza minuta nowego dnia wybiła.
-Północ jeszcze nie wybiła.- usłyszał cichy szept
***
Przypominało to tortury klątwą Cruciatus. Każda komórka jego ciała wołała o pomoc. Zupełnie jakby ból, który odczuwał po staracie Lily, przerodził się w ten ból. Fizyczny. Wręcz namacalny. Powietrze nie docierało do jego płuc. Słyszał jej wołanie, ale przed oczami widział Lily Potter. Jej martwe ciało. Próbował odrzucić ten obraz, ale on wciąż wracał.
Klątwa wciąż żyła. Walczyła o swoje żniwa. On mógłby się poddać, ale czy tym samym nie skazałby na śmierć innych. Przywołał do siebie pierwsze spotkanie z Aleksandrem. Imię Voldemotra znał już każdy, a rodzina Verden nie chciała przyjąć go do wiadomości. Severus miał ich przekonać. A najlepiej zabić, żeby nie sprawiali kłopotów. Ojciec, żona i dziecko. Kolejna fala bólu nadeszła. Uśmiechnął się wtedy okrutnie i już wiedział, że Znak Czarnego Pana zawiśnie tej nocy na domem tych ludzi. Błagali, aby oszczędził dziecko. Zabił je najpierw. Potem zamordował kobietę. Aleksander zaszedł go od tyłu. Usłyszał jeszcze:  Żegnaj przyjacielu. Stracił przytomność. Zostawił go przy życiu, aby zabić dziś.
Stęknął i uniósł głowę. Jego martwe ciało spoczywało rozciągnięte, a szatę pokrywał eliksir. Na twarzy Aleksandra widział zdziwienie. Ciecz dymił i strzelała. Hermiona oszołomiona stała w miejscu i niewidzący wzrokiem wodziła po ścianach Areny. Potem jej wzrok spoczął na nim.
Podeszła chwiejnym krokiem i uśmiechnęła się słabo.
-Witaj, Severusie. Wśród żywych.-roześmiała się-Jedna minuta i wszystko bierze szlag.
Oparł się plecami o posąg, za którego wyszedł i przyjrzał Gryfonce. Przestawiła zegar. Dopiero po chwili dostrzegł wyciągniętą w jego stronę różdżkę. Zrzucił to na wstrząśnienie mózgu.
-Oblivate.
***
Podczas, gdy zamek budził się do życia ze złego snu, Hermiona pakowała swoje rzeczy do ciężkiej walizki. Odnalazła już czarodzieja, który był jednym z kandydatów na to stanowisko i postanowiła za pomocą magii mu je przekazać, Severus wciąż był nie przytomny, więc przejdzie się do skrzydła szpitalnego i umieści go w jego wspomnieanich. Tak będzie najlepiej. Wiedziała o tym.
Usiadła na miękkim łóżku i uśmiechnęła się widząc, że nigdzie nie widać nawet śladu po jej obecności tutaj. Zaklęciem zmniejszyła walizkę i opuściła komnaty.
Posąg strzegący wejścia do gabinetu dyrektora nie był dla niej problemem.
-Czekoladowe żaby.-powiedziała, a w jej głosie dało się usłyszeć wyzwanie, rzucone wszystkim, którzy mieliby ochotę stanąć jej na drodze.
Schody uniosły się i zaledwie dwie minuty później zapukała do gabinetu dyrektora.
-Dzień dobry.
-Marine! Miło cię widzieć.-dyrektor uśmiechnął się- Wczoraj z Severusem zafundowaliście nam niezłą niespodziankę. Moja droga, czy mogłabyś mi wyjawić, czemu nic mi nie powiedzieliście? Byłoby wam dużo prościej.
-Niektóre rzeczy trzeba zostawić tak jak są. To jest jedna z nich.-wykrztusiła czarownica
Czuła jak serce kołacze się je w piersi, a pot spływa po plecach.
-Rozumiem.-mężczyzna nie drążył tematu- Po co tu przyszłaś moja droga?
-Pożegnać się.-Hermiona spojrzała prosto jasnoniebieskie oczy i uniosła różdżkę
-Odkryłaś moje plany, prawda? Aleksander nigdy nie był zbyt inteligenty.-zmartwił się czarodziej i zbliżył do czarownicy
Koniec różdżki oparł się o jego pierś.
-Zamierzasz mnie zabić?-uśmiechnął się
Fawkes, siedzący za nim, zaskrzeczał przeraźliwie.
-Nie.
Dłoń Gryfonki drżała, a pewność siebie powoli ją opuszczała.
-Rozumiem.-pokiwał smutno Dumbledore
-Oblivate.
Zaklęcie objęło czarodzieja i gdy ten otworzył oczy Hermiony już nie był. Wzruszył jedynie ramionami i sięgnął po cytrynowego dropsa.
-Dziwny dzień, Fawkes. Mam wrażenie, że właśnie straciłem coś cennego. I pewnie tak jest.- bez żalu pogładził feniksa po ognistych piórach

Czarownica stała na błoniach, wpatrując się w gmach szkoły, miała przed sobą w pewnym sensie najłatwiejszą część trudnego zadania, które przed sobą postawiła. Rzuciła już zaklęcie na Dumbledore'a i Severusa, ale wciąż pozostawała reszta zamku. Odwróciła się i raźnym krokiem skierowała się do jego bram. Dziś wszyscy pozostali w zamku. Dokładnie wszyscy. Zadbała o to. Wyjęła z torebki szklaną kulę i zacisnęła na niej dłoń. Mgła zawierająca zaklęcie kłębiła się w niej, chcę wydostać się, aby spełnić powierzone jej zadanie. Rzuciła nią, a sama opuściła teren szkoły. Wróci tu jeszcze tylko, aby przekonać się, że kula zadziała, ale na razie zamknęła oczy i gdy kilka sekund później otworzyła jej stała w swoim mieszkaniu na Pokątnej. Odetchnęła parę razy i zaczęła przygotowania do przeprowadzki do Londynu. Musiała odciąć się od magii, chociaż na jakiś czas.

Komentarze

  1. Jak to się skończy? Co z Hermioną, Sewerusem i co w związku z czasem?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz